Pomysł urodził się jesienią 2012roku. Wybraliśmy się z dziećmi na grzyby. Nie rowerami, nie samochodem, ale traktorem - naszą starą Kubotką. Wzięliśmy przyczepkę, kosze i .... nie było grzybów. Spędziliśmy bardzo przyjemną niedzielę. Po powrocie z lasu Mikołaj zaproponował nieco dalszą podróż. Dla nas oczywiste było gdzie. Bieszczady. Mieliśmy mały problem. Posiadaliśmy jeden traktor (jednoosobowy). Wiedzieliśmy, że do pracy na szkółce przydałaby się jeszcze jedna maszyna. Zaczęliśmy szukać drugiej. W maju zapadła decyzja o nowym traktorku. W czerwcu zaczęliśmy przygotowania do wyprawy. Na początku nabyliśmy GPS i mapy topograficzne. Planowanie trasy zajęło nam " chwilę". Kompletowaliśmy sprzęt biwakowy. Kupiliśmy pałatki. walkie-talkie, zbiorniki na wodę, kuchenkę gazową..... Musieliśmy dostosować starą Kubotkę do trasy, dostała "kogut", trójkąt ostrzegawczy, nowe lusterko i nowy fotel. Ponadto zainstalowaliśmy gniazda do zapalniczki, które umozliwiało podłączenie różnych urządzeń ( ładowarka do telefonu, laptop, kogut...) Na początku lipca odbyliśmy jazdę próbną do Suszich ( Anita i Marek) do Starego Kurowa. Dystans 60 km przejechaliśmy z zaciekawieniem. Obyło się bez niespodzianek. c.d.n.
DZIEŃ PIERWSZY 26.07.2013.
Etap Rychlik - Wronki. Dystans ok. 60km.
Oficjalnie początek naszej podróży zaplanowany był na sobotę 27 lipca. Okazało sięjednak, że prom w Ciszkowie kursuje tylko od poniedziałaku do piątku. A dla nas przeprawa promem to była duża oszczędność czasu, ok. 20km, czyli 2 godz. jazdy, dlatego też, mimo informacji na przyczepie , wyjechaliśmy w piątek 26 lipca.
Wyruszyliśmy o 14.00 . Pożegnali nas licznie przybyli bliscy. Pomimo upału tego dnia nie odczuwaliśmy skwaru., Puszcza Notecka ulżyła nam swoim cieniem ....Po niecałych 6 godzinach podróży niezmęczęni i podekscytowani dotarliśmy na wcześniej umówioną kwaterę. Kolacja , kąpiel, sen... Chyba jeszcze do nas nie docierała świadomość całej wyprawy.
Przeprawa promowa w Ciszkowie.
Pierwsza kwatera.
DZIEŃ DRUGI 27.07.2103.
Etap Wronki - Jeleńczewo. Dystans ok 110km.
To najdłuższy etap naszej podróży. Wyjechaliśmy ok. 6 rano. W porannej audycji " Zapraszamy do Trójki" poruszony był temat promocji swojej miejscowości przez podróż. Udało nam się dodzwonić, w krótkiej emisji opowiedzieliśmy o naszej wyprawie, i o RYCHLIKU, i o DWERNIKU...
Pierwszy popas.
W okolicy Kościana z pola na szosę wybiegł traktorzysta, szukał pomocy, miał wyczerpany akumulator i nie mógł odpalić traktora, a kombajn kosił i zaraz miał wysypać zboże na przyczepę ... Mikołaj szarpnął starą Kubotką i "szejsiona" odpaliła.
Mała moc - spora pomoc.
Odcinek Rąbiń-Dalewo był pierwszym gruntowym na naszej trasie. Prędkość na drodze polnej gwałtownie spada do ok.7km/h. Wieczorem dotarliśmy do Jeleńczewa, gdzie czekali na nas Monika, Marcin i Mateusz.
DZIEŃ TRZECI 28.07.2103.
Etap Jeleńczewo - Świeca. Dystans ok. 100km.
Chcieliśmy wyjechać wczesnym rankiem, ale oczywiście nie udało się. Później okazało się, że na dobre nam wyszło to opóźnienie, ponieważ nadeszła burza i przeczekaliśmy ją jeszcze w Jeleńczewie. Z suchą głową ruszyliśmy dalej.
Pożegnanie z gospodarzami. Na zdjęciu: Monika, Marcin, Mateusz i Luna.
Dzień był rónież upalny, żniwa w Wielkopolsce działy się pełną parą. Mijaliśmy albo łany kukurydzy albo ścierniska.
Mikołaj poszalał i... zerwał asfalt.
W Sulmierzycach zaczęliśmy rozglądać sięza kwaterą. Pan ze stacji benzynowej polecił nam Odolanów, bo tam jest więcej kwater. W Odolanowie zaskoczył nas duży ruch , okazało się się, że są Dni Odolanowa i ze względu na delegacje zaprzyjaźnionych miast wszystkie kwatery w okolicy są zajęte. Ruszyliśmy dalej. W pierwszej wsi -Świeca - zapytaliśmy gospodarza o kawałek trawnika na rozbicie namiotu. Pan Tadeusz z chęcią zgodził się, jako to, że była już późna pora nie rozbijaliśmy namiotu tylko spaliśmy w przyczepie.
DZIEŃ CZWARTY 29.07.2103.
Etap Świeca - Czastary. Dystans ok. 65km.
Wstaliśmy o świcie w Świecy. Bez śniadania, nawet bez kawy, "cichutko "odjechaliśmy z postoju. Piękny poranek pozwolił nam na przyjemną jazdę. Niedaleko Ostrzeszowa był popas. Tę przerwę wykorzystaliśmy na kontakt z dziećmi, z Ewą (pod naszą nieobecność p.Ewa zajmuje się szkółką), mieliśmy całkiem dobry zasięg , który pozwolił nam łączność ze "światem" ( internetem).
W tym dniu we wsi Zmyślona spotkaliśmy się z przedstawicielami firmy Kubota z p. Andrzejem Sosińskim i p. Grzegorzem Czerwiakiem. mogliśmy się podzielić naszymi doświadczenia z kilku dni. Panowie pytali nas o trudy podróży o "zdrowie " naszych rumaków. Firma Kubota ma znaczący wkład w naszej wyprawie, zagwarantowała nam serwis na terenie całej Polski na czas wyprawy ( to nie jedyna pomoc firmy Kubota). I akurat tego dnia tuż po pożegnaniu z p. Andrzejem i p. Grzegorzem pojawiły małe problemy ze starą Kubotką. Niestety mimo wysiłku p. Grzegorza późna pora nie pozwoliła na zdiagnozowanie usterki. Podczas przedłużającego się postoju nieznani nam Państwo z tejże wsi zaproponowali nam obiad !!!!!! Niestety nie mogliśmy skorzystać z tak miłej i spontanicznej propozycji.
PRZEPRASZAMY MIŁYCH PAŃSTWA ZE ZMYŚLONEJ, ŻE NAWET NIE WYPILIŚMY KAWY I NIE SKOSZTOWALIŚMY SPECJALNIE DLA NAS UPIECZONEGO CIASTA.!!!!!
W asyście wspomnianych Panów wieczorem dotarliśmy do Czastarów.
DZIEŃ PIĄTY 30.07.2013.
Etap Czastary - Truskolasy.Dystans ok. 70km.
Pan Andrzej skontaktował się z najbliższym serwisem Kubota i rankiem przyjechali panowie z serwisu Polsad z okolic Kalisza. Tego dnia całe przedpołudnie padał deszcz ( raczej lał). Dzięki uprzejmości włascicielki pensjonatu p. Marianny panowie Andrzej Fornalik i Mariusz Wojnarowicz starą Kubotkę "leczyli" w garażu...
Po smacznym obiedzie p. Marianny ruszyliśmy w drogę. Asekuracyjnie "uruchomiliśmy" nasze pałatki, wielka, ciemna chmura towarzyszyła nam przez dłuższy czas. W tym dniu Emila zgubiła kluczyk od starej Kubotki, na szczęście mieliśmy zapasowy, ten zawisł na opasce na tempomacie... Spotkaliśmy pielgrzymkę. Późnym wieczorem dotarliśmy do stadniny w Truskolasach. Kolacja, kąpiel, sen...
DZIEŃ SZÓSTY 31.07.2013.
Etap Truskolasy - Zawiercie. Dystans 80km + 20km ( przez kolegę GPS).
Piękny poranek towarzyszył nam przy śniadaniu. Mikołaj sprawdził "zdrowie rumaków".
W okolicy Herbów musieliśmy przejechać krótki odcinek drogi krajowej. Mikołaj naliczył 89 aut, które nas wyprzedziły... Nad brzegiem jeziora Porajskiego mieliśmy przerwę na posiłek i kontakt ze światem. Za Żerkami wjechaliśmy na górę Laskowiec. Zaparkowaliśmy traktorki przy ruinach kościółka, stamtąd rotaczała się panorama Myszkowa.
We Włodowicach zjedliśmy obiad i spotkaliśmy chłopaka, któremu spodobała się nasza wyprawa i wspominał swoje wyprawy rowerowe po Polsce i Europie. Na nocleg dotarliśmy bardzo późnym wieczorem, wcześniej przejeżdżaliśmy nieopodal kwatery, ale nasz przyjaciel GPS chciał, żebyśmy przejechali przez centrum "jakiegoś tam " Zawiercia (wyjaśnienie "jakiegoś tam" będzię nieco dalej). Mieszkańcy tego miasta żywo reagowali na naszą obecność. Kolacja, kapiel, sen....
DZIEŃ SIÓDMY 01.08.2013.
Etap Zawiercie - Skała. Dystans ok. 55km + 15km ( poszukiwanie noclegu).
Rano schemat: śniadanko, kawa, rozmowa z gospodarzami, tankowanie. Przejeżdżając koło skały Okiennik dotarliśmy do miejscowości Ogrodzieniec. Niestety ruiny zamku widzieliśmy z daleka, ale nawet z daleka wywierają wrażenie.
Do Rabsztyna dojechaliśmy skrótem przez las. Droga była piaszczysta i musieliśmy wykorzystać napędy i biegi polowe... Dużym wyzwaniem w tym dniu był przejazd odcinkiem drogi krajowj nr 46. Ale mamy nadzieję, że trzy pasy ruchu w jednym kierunku pozwoliły na płynny ruch. Dojrzałym popołudniem dojechaliśmy do zamku Pieskowa Skała. Na dachu zamku trwały prace remontowe, Panowie tam pracujący przyglądali się nam. Użyliśmy klaksonu i spontanicznie pozdrowiliśmy się wzajemnie z Panami, którzy w ferforze pracy pomachali nam młotkami. Dojeżdżając do Skały widzieliśmy skutki lokalnej powodzi. Na kwaterze w Nowej Wsi ( za Skałą) dowiedzieliśmy się ,że np. wieś Minoga podtopiona była wielokrotnie. Właścicielką kwatery była bardzo miła Pani , która prowadzi rodzinne gospodarstwo sadownicze.
Szukając noclegu nadrobiliśmy 15km. Wieczorem kolacja, kąpiel, telefony, sen...
DZIEŃ ÓSMY 02.08.2013.
Etap Nowa Wieś k.Skały - Zawada Lanckorońska. Dystans ok.110km.
Wczesnym rankiem zebraliśmy się do podróży. Od Gospodyni dostaliśmy jabłka na drogę i wio!!! Nie wiedzieliśmy, że tego dnia przejedziemy taki długi dystans. Pomykaliśmy ze spokojem nieopodal Krakowa.
Małopolska, w oddali Słomniki.
Przejeżdżając przez Posądzę odwiedziliśmy dilera Kuboty i po krótkiej rozmowie ruszyliśmy dalej. Na wysokości Szczurowej przejeżdżaliśmy przez Wisłę.
Po przekroczeniu autostrady A4 powoli wjeżdżaliśmy w Pogórze Rożnowskie.
Pierwszy wyraźny podjazd był w okolicy Łysej Góry. Nie znaliśmy naszych rumaków w takich okolicznościach. Okazało się ,że dla nich to żaden wysiłek. Wąskimi, bocznymi drogami przez lasy dotarliśmy do zabudowań z noclegami. Zmierzchało już, więc stwierdziliśmy, że tu spędzimy noc. Powitali nas przemili właściciele. Gospodarz ma ciekawe hobby - zbiera tablice rejestracyjne z całego świata, Mikołaj zapytał o tę najcenniejszą . Okazało się, że jest to "blacha" z Warszawy, pierwszego auta Gospodarza. Wieczorem siedząc na tarasie podziwialiśmy panoramę Zakliczyna, w oddali były widoczne korony drzew parku p. Pendereckich w Lusławicach .To był piękny wieczór (bez komarów!!!). Kąpiel, kolacja na tarasie, piwko, błogi sen...
DZIEŃ DZIEWIĄTY 03.08.2013.
Etap Zawada Lanckorońska - Bielanka. Dystans ok.55km.
Mikołaj naprawił "koguta" w starej Kubocie. Tego dnia nie spieszyliśmy się.Taki był zamiar. Byliśmy już górach. W małej wiosce - Jastrzębia zjedliśmy późne śniadanie, obserwując lokalne życie wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w dalszą podróż.
Olej napędowy tankowaliśmy przy każdej nadarzającej się okazji, a jadąc bocznymi drogami tych okazji nie ma zbyt wiele. W Bobowej uzupełniliśmy baki i kanistry. Mikołaj omyłkowo nalał zamiast oleju napędowego benzynę, ale szybko zorientował się w swojej pomyłce i po zlaniu ok. 5 litrów benzyny, zatankował właściwe paliwo. Niedaleko Gorlic przekroczyliśmy drogę krajową nr 28. Wjechaliśmy w oczkiwany od kilku dni Beskid Niski. Zrobiliśmy zakupy, tym razem na dwa dni. Założyliśmy, że nie wszędzie, gdzie będziemy przejeżdżać , będzie sklep...
Zakupy w Szymbarku.
Późnym popołudniem niespiesznie dojechaliśmy do Bielanki. Pod sklepem zapytaliśmy o nocleg. Pani ekspedientka powiedziała, że w Bielance będzie problem z pokojem, ale zaproponowała nam wykoszoną łąkę koło Jej domu. Pojechaliśmy na wskazane miejsce do biwakowania. Mieliśmy czas na kiełbaskę z rusztu. Pozornie spokojnie miejsce niestety okazało się ruchliwą trasą.
DZIEŃ DZIESIĄTY 04.08.2013.
Etap Bielanka - Krempna. Dystans ok. 50km.
Wcześnie rano obudziliśmy się w ogniu krzyżowym piania kogutów z sąsiednich gospodarstw. Słychać było też krowę i psa, który całą noc uznawał nas za intruzów. Śniadanie, kawa, rozmowa i w drogę. Jechaliśmy zboczami Magury Małastowskiej. To było chyba najwyższe miejsce n.p.m., na które wjechaliśmy traktorkami.
Z ogromną przyjemnością przemierzaliśmy Łemkowszczyznę. Mikołaj fotografował stare, przydrożne krzyże, kapliczki, tradycyjną zabudowę. W Małastowie skręciliśmy do Pętnej. Z tej wioski pochodzi kilku mieszkańców Rychlika, przesiedlonych podczas akcji "Wisła". Następnie dojechaliśmy do Radocyny, tam zjedliśmy obiad. W czasie posiłku tubylcy zaproponowali nam skrót do Krempnej, że droga przyzwoita, którą poruszją się samochody osobowe, że kilka brodów do przejechania.... ale jednak dużo bliżej....
Skusiliśmy się. Przez dwie godziny walczyliśmy z drogą. Przejechaliśmy raptem 7 km, pokonaliśmy pięć brodów, wielokrotnie zaczepiając przyczepą o kamienie. To był najtrudniejszy odcinek naszej podróży. Spotkaliśmy w tym dniu niewiele osób, kilka samochodów, kilku piechurów i rowerzystów, czasem traktory.To była upalna niedziela, więc najwięcej osób spotykaliśmy nad brzegami rzek. Popołudniu dotarliśmy do Krempnej. Kapiel, kolacja, sen...
DZIEŃ JEDENASTY 05.08.2013.
Etap Krempna - Radoszyce. Dystans ok. 60km.
Przed południem umówiliśmy się na spotkanie z p. Markiem. Pan Marek dowiedział się o naszej wyprawie i napisał do nas. Sam posiada dwie Kubotki i zaproponował nam pomoc w razie awarii. Siedzieliśmy nad rzeką popijając kawę. Traktorki nie były jedynym tematem naszej, miłej rozmowy. Pan Marek doskonale zna okolice i lokalną historię. To było bardzo sympatyczne wydarzenie naszej wyprawy.
Czekając na p. Marka zajechał do nas Wójt Gminy Krempna, słyszał o naszej wyprawie w Trójce i ucieszył się, że przejeżdżamy przez tę gminę.
Około południa pożegnaliśmy wszystkich i ruszyliśmy ku Bieszczadom.
W oddali nasz cel...
Późnym popołudniem dojechaliśmy do Komańczy. Tutaj zaczynają nasze BIESZCZADY! Zatankowaliśmy nasze rumaki, zrobiliśmy zakupy i ruszylismy dalej w poszukiwaniu noclegu. W pierwszej wiosce - Radoszycach znaleźliśmy spokojną kwaterę z bardzo miłymi gospodarzami. Kolacja na dworze, kąpiel, sen. Tego dnia już nie musieliśmy sprawdzać na mapie jutrzejszej trasy.
Ostatni wodopój w Komańczy.
DZIEŃ DWUNASTY 06.08.2013.
Etap Radoszyce - Polanki koło Terki. Dystans ok.50km.
Wstaliśmy tego dnia niespiesznie. Na dworze zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę, przez chwilę rozmawialiśmy z gospodarzem. Spakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy w kierunku Cisnej. Obecność turystów była widoczna.
Delektowaliśmy się widokami gór. Dobrze znajome miejsca sprawiały, że czuliśmy się jak u siebie. W Cisnej Emila miała przygodę.
Drewniana reklama nie wytrzymała "siły" flagi.....
Po emocjach wczesnym popołudniem szukając noclegu, dojechaliśmy do Leśniczówki Polanki. Leśniczy nie miał już wolnych miejsc, ale zaproponował miejsce na biwak nad rzeką. Tego dnia pewnie dojechalibysmy do Dwernika, ale chcieliśmy nacieszyć się kończącą już wyprawą. Czuliśmy radość i niedosyt.
DZIEŃ TRZYNASTY !!!!! 07.08.2013.
Etap Polanki - Dwernik. Dystans ok. 35km.
Wiedzieliśmy, że to już ostatni dzień naszej podróży. Cel był tuż tuż, ale nam ciężko było się zebrać do jazdy. Kawa, pogawędka, śniadanko, druga kawa... Mikołaj wjechał Kubotką do rzeki ( Solinka). Jeszcze krótki kontakt ze światem i ruszyliśmy w drogę. Napawaliśmy się górami, w które jechalismy tyle dni. Jazdą też, nawet było nam troszkę smutno, że to koniec.
Za Sakowczykiem skręciliśmy na Rajskie i dalej zmierzaliśmy leśną drogą do Chmiela. Było upalnie, więc San był "oblepiony" ludźmi. Te okolice odwiedzaliśmy wielokrotnie na rowerach, cieszył nas ich znajomy widok. W Chmielu zatrzymaliśmy się przed sklepem, w kolejce spotkaliśmy "Panią od serów".
Do Dwernika zostało już kilka kaemów. Wiedzieliśmy, że Jadzia i Staszek czekają na nas. Ale takiego powitania na pewno nie spodziewalismy się !!
Banner powitalny pod tzw. "blachą"
Od "blachy" eskortowali nas znajomi gospodarzy. Towarzyszył nam splot różnych emocji. Z lekkim wzruszeniem patrzyliśmy na wolno przesuwające się domy w Dwerniku... Ulga, radość, niedosyt, spełnienie.. Wszystko jednocześnie. Mętlik. Jesteśmy na miejscu !!!
Gremialne powitanie !
Nasi gospodarze: Jadzia, Staszek, Julka i Szymek... i pies.
Ochłonęliśmy, potrzebowaliśmy trochę czasu na ogarnięcie dusz i ciał. Wieczorem siedzieliśmy przy ogniu i dzieliliśmy się wrażeniami z podróży. M.in. opowiedzieliśmy, jak to kolega GPS "przewiózł" nas po "jakimś tam " Zawierciu i nagle część towarzystwa ogarnął śmiech. Okazało się, że właśnie stamtąd pochodzą. Zwrot "jakieś tam Zawiercie"już został.
Dojechaliśmy w środę, w czwartek zasłużenie odpoczywaliśmy. W piątek niecierpliwie czekaliśmy na nasze dzieci Julkę i Maćka, które dojechały z Anią i Marcinem (siostra Emilii i szwagier). Dojechali też nasi przyjaciele Suszi - Anita i Marek, którzy w skrajnym upale "przyprowadzili" nam naszego busa ( bez klimatyzacji).
W sobotę wieczorem pakowaliśmy w podróż powrotną. Stara Kubotka wracała różyczką ( nasz bus jest w tymże kolorze), a druga na przyczepie, którą ciągnęła prze całą Polskę. Wieczorem wszystkich pożegnaliśmy.
W niedzielę, bardzo wczesnym rankiem z żalem odjeżdżaliśmy z naszych Bieszczadów. Po szesnastu dniach nietypowego urlopu ,z tęsknotą za domem, dotarliśmy do Rychlika. Mikołaja rodzice i Paulina (kuzynka) przygotowali nam powitalne ognisko. Bez pomocy naszych bliskich pewnie nie pojechalibyśmy....
Podczas naszej wyprawy pokonaliśmy ok. 950km. Ani razu nie padał deszcz, a nasze ciała nosiły wyraźne oznaki upału. Najmilsze podczas drogi były pozdrowienia od ludzi, których spotkaliśmy. Wzbudzaliśmy ciekawość i, sądząc po gestach, również sympatię. Wiele uśmiechów i ciekawch min umilało nam podróż. Prędkość pozwalała nam na spokojną obserwację ludzi, przyrody, naszej Polski. Maksymalna prędkość to 12km/h, ale to na dobrym asfalcie, na drogach gruntowych i kiepskim asfalcie to 5-8km/h. Nie wszędzie udało nam się "zdobyć" nocleg, spaliśmy trzy razy w przyczepie. Najbardziej brakowało nam zwykłego, dobrego jedzonka , nie zawsze w małych miejscowościach można zjeść.
Brakowało nam również czasu na smakowanie wielu ciekawych miejsc, jazda pochłonęła więcej czasu niż zakładaliśmy.
Świat z tej "wolnej" perspektywy jest inny, bardziej ciepły, spokojny i szczery niż zwykle. Spotkaliśmy wielu serdecznych i miłych ludzi.
Pożegnaliśmy "Stachów" z dużym wzruszeniem. Rano w niedzielę opuszczaliśmy Bieszczady. Po 14-stu godzinach podróży dotarliśmy do domu. Czekali na nas najbliżsi.
DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM ZA WSPARCIE I UDZIAŁ ( WIELU ICH), NIE PRZYPUSZCZALIŚMY, ŻE
NAM SIĘ UDA.....